16 grudnia 2012

O Tajlandii - krainie uśmiechu i o spełnianiu marzeń słów kilka...

To wydarzyło się jakoś na początku tego roku... telefon... "Anka! Nie uwierzysz co się stało..." przyjaciel Jarek szybko mówił, aż mu prawie tchu brakło... "Pierwszy raz w życiu coś wygrałem, tej!!!! (...) nie uwierzysz!!! ja też nie wierzę!!!"
- no mów, mów mi szybko!!! - odpowiedziałam
- pierwszy raz w życiu brałem udział w jakimś konkursie i wygrałem nagrodę główną... nie uwierzysz, mówię ci!
- no Jaro dawaj!
- wygrałem dwa bilety lotnicze, na dowolny lot, w dowolne miejsce na świecie w 2012 roku... Za parę dni dostanę vouchery... Mówiłem, że nie uwierzysz... Lecisz ze mną!!! Wybierz kierunek, wszystko zorganizuj i lecimy na wakacje życia...

Mniej więcej tak to brzmiało... Rzeczywiście nikt się nie spodziewał takiej nagrody - co więcej, nie sądziłam, że w najbliższym czasie uda mi się spełnić jedno z największych swoich marzeń... Zanim zdecydowaliśmy się na Tajlandię, wybieraliśmy podróże do różnych innych zakątków świata... Seszele, Madagaskar, Malediwy, Wietnam, Hawaje... Stanęło na mojej wymarzonej Tajlandii... To się naprawdę dzieje... listopad 2012... Ja, moje Amore i Jaro... Czas płynie wolno jak nigdy... Odliczam dni, nie śpię po nocach, organizuję noclegi, wycieczki...  Wreszcie nadchodzi ten upragniony dzień... Miesiąc wolnego! Zabieramy walizy i ahoj przygodo! Trwaj!


Bo w życiu liczą się takie chwile... Kolega ostatnio powiedział mi, że podróż składa się z 3 części: z przygotowań, samej podróży i wspomnień... I oczywiście nie była to moja pierwsza podróż w życiu - ale ta była najdłuższą, najbardziej oczekiwaną, najpiękniejszą - bo świat jaki tam zastałam, jest tak inny i różny od tego, który zostawiłam... DZIĘKUJĘ za tą możliwość...

Post ten będzie zatem moim wspomnieniem o Tajlandii - ale ponieważ nie chcę odbiegać od tematu kuchni - będzie przede wszystkim o kuchni tajskiej... Bo mam wrażenie, że w Tajlandii wszystko kręci się wokół jedzenia...


Nie przesadzam - ale po ok 21 godzinach podróży, pociągiem, samolotem, w poczekalniach, na kacu i po zmianie czasu (+ 6h) dotarliśmy prawie na miejsce... Prawie... bo tylko jeszcze jedna nocka na Phuket, 2 godziny łodzią i już jesteśmy... wyspa marzeń Phi Phi czeka.... Niebiańska plaża z Leo Dicaprio... widoki jak z pocztówki... niezapomniane i wyryte już w sercu...
Ale miało być o jedzeniu... tak, tak... jeszcze na Phuket pyszne jedzenie z baru na ulicy... późnym wieczorem krewetki w sosie z czosnkiem, chili i czymś jeszcze... a wcześniej obowiązkowe pad thai (makaron ryżowy w sosie słodko-kwaśnym) i sałatka z papai... I pierwsze zaskoczenie wieczoru - w sałacie z papai dostaliśmy skorupy kraba... przecież na tym można zęby stracić... kolacja jednak szybko zaspokaja nasze zmęczone brzuchy, w stan bardzo błogi wprawiła nas jednak miejscowa wódeczka i piwko ;)

Wyspa Phi Phi odkrywa tylko rombek prawdziwej Tajlandii (znacznie prawdziwszą Tajlandię ujrzeliśmy na wyspie koh Chang i w Bangkoku - ale o tym później) - na wyspie, na której nie ma nawet dróg, Tajowie nauczyli się bardzo dobrze funkcjonować i prowadzić biznesy... Zamiast taksówek na drogach - były taksówki w postaci łódek... zamiast samochodów dostawczych - wózki ciągane przez Tajów a zamiast restauracji - jedzenie na ulicy... Miało to swój urok, zapachy roznosiły się wszędzie... Przy 40 stopniowym upale ciężko jednak nie wyczuć nosem mieszających się zapachów jedzenia, owoców, kurzu, zamiecionych "pod dywan" śmieci i że tak powiem grzecznie... uryny... Ale to przecież nic nie znaczy w porównaniu z tym, co wyspa Phi Phi oferuje przyjezdnym... Świeże, soczyste ananasy, arbuzy, pyszne koktajle bezalkoholowe, świeże owoce morza i najprawdziwsza kuchnia tajska... Do tego pyszna, kremowa zupa z zieloną pastą curry oraz pikantna zupa tom yum z krewetkami... Absolutny klasyk... Odkryłam tam coś jeszcze... najsmaczniejsze amerykańskie hamburgery :):) może to zabrzmi śmiesznie, no bo jak można w Tajlandii jeść hamburgery (?!?) ale w dniach, gdy mój żołądek lekko chorował - okazały się one wybawieniem... Wniosek jedzeniowy z Phi Phi: owoce morza pyszne, koktajle wow, pad thai może być - choć dla mnie trochę za słodkie, piwo tajskie jak najbardziej, amerykańskie hamburgery pychota a cała reszta to prawdziwy raj... Nigdy przenigdy nie widziałam takich widoków... Każdego dnia przecierałam oczy ze zdumienia... Najpiękniejsze w życiu dotychczas. Absolutnie!

Nastała kolejna podróż... tym razem wyspa koh Chang... druga największa wyspa Tajlandii... a wcześniej lot samolotem z międzylądowaniem przez Bangkok... na lotnisku pyszna zupa z kurczakiem... coś na styl japońskiej zupy ramen... pychota... Na koh Chang jem njlepszą na świecie rybę Lucjan - podaną w całości, smażoną w głębokim oleju z czosnkiem... do tego parę kropel limonki i zimnego piwka i jestem w niebie... Wszędzie jeździmy skuterami, jest cudnie! Czy wiedzieliście, że zielone curry z krewetkami można też podać z figami? Dla mnie nowość - ale jaka udana mieszanka! Nie zabraknie także kurczaka z orzechami, świeżych owoców morza, różowiutkich krewetek z grilla a także ośmiornic w sosie limonkowym - chyba jedyne danie, które mnie rozczarowało... wszystko w towarzystwie koktajli owocowych... mango i ananas zdecydowanie inaczej smakują... do tego palmy na plaży i znów jestem w raju...

Bangkok to ostatnie 3 dni naszej podróży... Tam się dopiero dzieje... Nie napiszę za dużo - bo co wydarzy się w Bangkoku, zostaje w Bangkoku - i chyba cała nasza trójka zrozumiała Kac Vegas 2 ;P Ale o jedzeniu... było wszędzie... na ulicy oczywiście dominowało, na targu z ubraniami, nocą, w sklepach, supermarketach, na łodziach... absolutnie wszędzie... i karaluchy wielkości połowy ręki... brrr.... ale Bangkok piękny! Świątynie, mnisi, widoki, tuk - tuki... to wszystko ma swój urok... nie znalazłam niestety suszonych robaków i tym podobnych - ale mój żołądek chyba nie dałby już rady... znaleźliśmy jednak najpyszniejszą zupę i makaron (czyli to samo ale bez bulionu) ze skwareczkami z bekonu, z kurczakiem, pierożkami won-ton i jakąś zieleniną... absolutna rozkosz! I pomyśleć, że podawali ją tuż przed naszym hotelem... Do tego jedzenie z bazaru, jakieś kurczaki, szaszłyki z ośmiornicy i przygoda dobiega końca...

Nie pozostaje nic innego, jak odtwarzać smaki w domu... Zdecydowanie spróbuję zielonego curry z krewetkami i figami, ryby Lucjan i zup... Zamykam oczy i jeszcze pamiętam ich smak... Oby do kolejnych wakacji... i kolejne marzenie: Brazylia lub Zanzibar ;P
Więcej zdjęć znajdziecie na profilu Do garów marsz na fb















7 komentarzy:

  1. Aniulka, cudooooo!!!! Piszesz wspaniale, aż mi się łezka zakręciła w oku, nie wiem czy bardziej, ze szczęścia którego tam zaznaliście, czy z zazdrości, że mogliście zaznać :P heheh
    Kochana moja tęsknimy bardzo!
    A jak tak oglądam zdjęcia, to ostatnie danie przypomina mi to z naszego poznańskiego Pekinu :)))
    Buziole Maleńka - Monika i Kranik :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniki, Kraniki...
      Ja też bardzo tęsknię i myślę, że w czerwcu się zobaczymy...
      Tajlandia to istny raj, nie dało się opisać tego inaczej... A ten kurczak z orzechami nerkowca rzeczywiście podobny do jedzenia z Pekinu :)
      Buziaki dla Was, muuuaahhh!!!

      Usuń
  2. Świetna relacja. Ożyły wspomnienia.Ja w tym roku spędzilam 6 tygodni w Azji południowo-wschodniej, w Tajlandii, Malezji i Singapurze. Podróż życia, chociaż już planuję kolejną. Azja uzależnia.Tamtejsze jedzenie również!
    Zapraszam do przeczytania mojej relacji
    http://lubie.gotowac.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej siostra, super opis, aż mi ślinka pociekła... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To ja piszę się na Brazylię jakby co :) Sciskam. Samantha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samcia, z Tobą na koniec świata... Brazylia 2014 i powtórka z rozrywki... Zacznij grać w konkursach ;P

      Usuń
  5. Świetnie opisane Aniu, poczułam się jakbym tam była, że nie wspomne o ślince cieknącej na myśl o tych wszystkich rarytasikach. Pozdrawiam i zazdraszczam tak wspaniałej podróży.
    Asia

    OdpowiedzUsuń

Poniżej możecie podzielić się swoją opinią na temat tego przepisu...
Z góry dziękuję za każdy komentarz...